3/26/2013

[Recenzja gościnna] User i zło tego świata, czyli krótko o "Kulcie amatora" Andrew Keena




Dane techniczne:
Autor: Andrew Keen
Tytuł: Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę
Stron: 198
Rok wydania: 2007
Wydawnictwo: Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne








Rozwój technologii komunikacyjnych jest obecnie modnym tematem. Podobnie wszystkie  zmiany społeczne, prawne, polityczne i ekonomiczne które się z nim wiążą. Głośno było o ACTA,  wiele mówiono o Wikileaks. Sporo poczytać można o co ciekawszych przypadkach ataków  hakerów, wielu zaś spędza sen z powiek problematyka dostępu do informacji lub ochrona prawa  własności intelektualnej w internecie. Andrew Keen, zamieszkały w Berkeley biznesmen  i dziennikarz tematycznie wpisuje się w ten nurt. To, co go wyróżnia to wyraźna, mocno  zarysowana postawa krytyczna wobec zjawisk które możemy obserwować, a które zbiorczo (acz nie zawsze jasno) określa się mianem Web 2.0. 

Powiedzmy jasno – "Kultu amatora" nie trzeba nawet otwierać, by domyślić się jakie  stanowisko zajmuje autor, który swe dzieło obdarzył podtytułem "Jak internet niszczy kulturę". Faktycznie, jest ostro. Keen od początku mocno odcina się od wszelkich hurraoptymistycznych poglądów na zjawiska zachodzące współcześnie w sieci. W swojej krótkiej (niecałe dwieście stron) rozprawie nie zostawia na web 2.0 i jej architektach suchej nitki, tak że na zakończenie można odnieść wrażenie że poznaliśmy centrum wszelkiego zła wszechświata, istne okno do piekła głupoty, rozpadu kulturalnego i intelektualnej degeneracji. Oddajmy jednak autorowi sprawiedliwość – w wielu kwestiach ma on z całą pewnością rację. 

Słuszne wydają się na przykład jego zarzuty względem Wikipedii, którą uważa za przejaw upadku szacunku dla eksperckiej wiedzy. Trafnie diagnozuje ją jako ekstremalny przykład miejsca w którym kompetencje i rzeczywista wiedza przestają mieć znaczenie. Ot, informacje o wszystkim produkowane przez wszystkich, także tych, którzy nie mają ku temu najmniejszych nawet uprawnień. Że jest to popularne źródło? Ależ oczywiście. I tym gorzej, gdyż nawet największa bzdura wypuszczona w świat może zostać powielana setki i tysiące razy przez bezkrytycznych czytelników witryny. Tym gorzej, że źródło gorsze wypiera lepsze, marginalizując rolę bardziej rzetelnych encyklopedii tworzonych przez odpowiednich profesjonalistów. 

Mocno dostaje się rynkowi muzycznemu, który, o czym sam autor nas uprzedza – bliski jest jego osobistym zainteresowaniom. Tak samo dzieje się z literaturą. Oto w "długim ogonie" pozornie nieskończonej ilości dostępnych produktów dzieła wybitne i warte uwagi rozpływają się i pozostają niewidoczne w nawale tandety i miernoty. Nie jakość, lecz czysty przypadek decydować zaczyna o tym, co staje się popularne a co popada w zapomnienie. Nawet geniusz może wylecieć – lecz nie z hukiem, a po cichu – na śmietnik historii. Spójrzmy na YouTube. Żywota by nam nie starczyło, by obejrzeć wszystkie materiały jakie się tam znajdują, a każda minuta przynosi nowe nagrania. Prawdziwy ocean, z którego na światło dzienne wypełznąć może dowolna maszkara, w źródłach popularności której ciężko dopatrywać się jakichkolwiek rozsądnych przyczyn. 

Nie dość na samej diagnozie tego, jakim internet się stał. Poznajemy też (niekiedy nawet imiennie!) architektów owego diabolicznego chaosu. Potentatów nowej ery, zamieszkujących w Mordorze Krzemowej Doliny. Czytając o nich, trudno wyrobić sobie jednak spójny obraz czy opinię. Czy są to technokraci, zorientowani na zysk cynicy którzy szkodliwą działalność podejmują wyłącznie dla brzęku złota, czy też idealiści niesieni wichrem naiwnej wiary? Tu trudno czasem o jednoznaczność. 

"Kult amatora" to pozycja naprawdę specyficzna. Nie jest naiwną, reakcyjną krytyką internetu per se. Wszystko jest rzeczowe, poparte faktami i przykładami. Problem raczej w tym, że cała refleksja wydaje się mało spójna. Zamiast precyzyjnej analizy, mamy do czynienia raczej z wymachiwaniem młotem na prawo i lewo, w nadziei na to że rozbijając cokolwiek na kawałki znajdziemy się bliżej sedna sprawy. Przykładowo, prawdą jest że mamy obecnie do czynienia z kryzysem zaufania do autorytetów naukowych; każdy może rościć sobie prawo do posiadania własnej, małej prawdy. Z drugiej jednak strony, nawet w naszych polskich warunkach wiemy, że posiadanie dyplomów i tytułów nie jest wprost przekładalne na monopol racji. Od tego czy innego profesora dowiedzieć się możemy o dinozaurach żyjących obok ludzi, tajemniczych bruzdach naznaczających dzieci urodzone dzięki metodzie in vitro, lub latających brzozach przeciwlotniczych. Trudno też dostrzec jakąś spójność pomiędzy poszczególnymi fragmentami. Keen mocno utyskuje na piractwo, które niszczy twórczość artystyczną, tylko po to, by chwilę później skarżyć się na internetową inwigilację która jest skutkiem prób walki z tym właśnie zjawiskiem. 

Traktowałbym tę pracę raczej jako próbę, swego rodzaju przyczynek dla większej i – miejmy nadzieję – bardziej spójnej refleksji. Tym niemniej, wydaje się ona interesująca choćby ze względu na swą oryginalność i nie uleganie intelektualnym modom panującym tak wśród entuzjastów jak i wrogów sieciowych rewolucji kulturowych.


Piotr Krzywdziński

2 komentarze:

  1. Myślę, że książka jest warta uwagi, właśnie dla tej refleksji i zastanowienia się jak wielki wpływ na nas ma Internet, jak ludzie teraz szukają najprostszych rozwiązań... Ciężki, ale ważny temat. Będę miała na uwadze tę pozycję.

    Zapraszam do siebie na bloga, do wpisu Liebster Award, gdzie wyróżniłam Was w zabawie!

    Pozdrawiam,
    Klaudyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy pomysł z recenzją gościnną i cieszę się, że go kontynuujecie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.

Copyright © 2014 Książkowe Wyliczanki , Blogger